piątek, 30 maja 2014

Terapia Piąta

              Wstałam dzisiaj w podłym nastroju. Miałam przeczucie, że stało się coś złego. Spojrzałam na ścianę i wydała mi się pusta. Brak zdjęć, wspomnień, brak wszystkiego co kiedyś mnie otaczało, było dla mnie ważne. Pierwszy raz poczułam się tutaj nieswojo. Zwlokłam się z łóżka i podeszłam do biurka. Wyciągnęłam z szuflady białą kopertę i ścisnęłam ją mocniej. Wysypałam na biurko plik zdjęć. Było na nich naprawdę wiele postaci. Na żadnym nie było członków mojej rodziny. Pomijając Achiego. Mojego labradora. Usiadłam na krześle i zaczęłam przeglądać każdą fotografię.
              Na pierwszym obrazie można było zobaczyć mnie i Evelyn. Była moją najlepszą przyjaciółką dopóki nie zginęła na jednym z motorów. Micheal zrobił nam je w dzień katastrofy. To było moje ostatnie zdjęcie z blondynką.
              Na kolejnym uśmiechały się do mnie dwie postacie. Brązowowłosa Stefa i zielonooki Jackson. Nie znam pary, która dogadywałaby się lepiej niż oni. Fakt, bywały między nimi kłótnie. Tęskniłam za obojgiem. Wyjechali do Francji, bo brat dziewczyny był ciężko chory.  Zostali tam już na stałe, a kontakt się urwał.
              Kolejna fotografia, kolejna ważna osoba. Daniel trzymał na rękach małego szopa. Pamiętałam ten dzień doskonale. Chłopak od zawsze uwielbiał te zwierzęta. Razem z całą ekipą złożyliśmy się na Barry'rgo. Bo tak właśnie został ochrzczony w siedemnaste urodziny Daniela.
              Odłożyłam zdjęcie, bo jedno w szczególności przykuło moją uwagę. Spod sterty wspomnień wyciągnęłam to najważniejsze. Czekoladowe tęczówki patrzyły intensywnie w niebieskie, włosy wymieszały się w czarno - czerwoną mozaikę. Jego dłoń na jej policzku. Na obu serdecznych palcach symbol nieskończoności. Ten dzień był bez wątpienia idealnym, magicznym... Przejechałam kciukiem po fotografii. Z moich oczu spłynęło parę łez, lecz po chwili leciały strumieniami.
-To skończyło się tak szybko...- szepnęłam i zakryłam twarz dłońmi.

             Ubrana i bez makijażu ruszyłam zielonym korytarzem. Minęłam recepcjonistkę, która patrzyła na mnie jak na ducha.  Sale z coraz większymi numerami także zostawiłam za sobą. Przystanęłam jedynie przy jednych drzwiach. Patrzyłam na nie krótką chwilę, ale znów skierowałam się przed siebie. Zeszłam po schodach w dół, na przeciwko nich zauważyłam napis "Biblioteka" na sosnowych drzwiach. Pchnęłam je i weszłam do jasno fioletowego pomieszczenia z ogromną ilością regałów i jeszcze większą książek.  Przede mną wyłoniła się niziutka i chuda kobieta w okularach. Przywitała mnie miłym uśmiechem.
-Oh, zapewne ty jesteś Andy. Dużo o tobie słyszałam tam na górze.- powiedziała, lecz po chwili szybko dodała- Jestem Penelope Rodrigez. Bibliotekarka. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, śmiało zwróć się do mnie.
Podziękowałam skinieniem głowy i zatonęłam w papierowej dżungli. Znalazłam dział z literaturą francuską. Po każdej z książek przejechałam palcem. Wybrałam tylko jedną. "Bajki pisane krwią" Arnauda Delalande. Podeszłam do Penelope złożyłam podpis na karcie i wyszłam z biblioteki.
Wróciłam na górę, a w tym samym czasie po korytarzu rozbrzmiało "Teenagers" My Chemical Romance. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i odebrałam połączenie.
-Riot?- powiedziałam, a po drugiej stronie usłyszałam chichot.
-Andy! Co tam misiaku?! Gdzie ty jesteś?! Wczoraj były zawody!-  uśmiechnęłam się do telefonu i ruszyłam w kierunku recepcji.
-Aktualnie jestem w psychiatryku.- odpowiedziałam.
-Świetny żart Duśka!
-Riot, to nie jest żart. Siedzę tu już sporo. A jeszcze więcej mnie czeka.- odłożyłam książkę na sofę, a sama zaczęłam krążyć po korytarzu.
-To by wyjaśniało czemu Zayn zajął pierwsze miejsce.- w tym momencie zrobiło mi się gorąco i duszno. Nogi miałam jak z waty i czułam jakby ktoś właśnie odebrał mi jakąś ważną rzecz. Usiadłam pod ścianą i zaczęłam łapać powietrze.
-Co zrobił? Ale jak to, kogo znalazł? - po drugiej stronie była tylko cisza. To oznaczało tylko jedno - musiałam się przygotować na najgorsze.
-Annie. Annie Steward.- wydusił wreszcie po dłuższej chwili. Nie mogłam uwierzyć, że mnie zastąpił tą lafiryndą!
-NIECH JA TYLKO STĄD WYJDĘ! ZABIJĘ SKURWIELA!- wrzasnęłam. Recepcjonistka od razu poderwała się z krzesła i pobiegła do gabinetu Louisa.
-Uspokój się! Pokonasz go jeszcze.- ciekawe. Tylko gdzie ja znajdę takiego grafika, który jeszcze umie śpiewać.
-Powiedz mi, ile punktów.- warknęłam.
-Pięć tysięcy.- I jak ja mam to przebić?! W życiu nie znajdę takiego dobrego artysty jakim był Zayn! Rozłączyłam się bez pożegnania, po czym podbiegł do mnie doktorek. No tak. Znowu się uniosłam. Zróbcie z tego tragedię! Szatyn złapał mnie za ramię i zmusił do wstania. Zgarnął z kanapy książkę i zaprowadził do swojego biura.
-Co się stało księżniczko?- spytał, a ja nawet nie miałam siły mu odpyskować. Wiadomość o tym co się działo na DSL totalnie mnie wykończyła. Otarłam rękawem oczy i spojrzałam prosto na chłopaka.
-Mamy tutaj jakieś zajęcia taneczne? Albo artystyczne?- spytałam i usiadłam naprzeciwko niego na biurku. Zaprzeczył ruchem głowy a ja spuściłam wzrok.
-Ale jak tak bardzo ci na tym zależy, to może ty takie poprowadzisz?- zaproponował, a ja spojrzałam na niego jak na debila.
-A skąd wiesz, że to potrafię?- spytałam i uśmiechnęłam się do niego, na co on przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
-Bo widzę to po tobie. Nie pytałabyś gdybyś nie była zainteresowana.- wygramoliłam się z uścisku doktorka, który swoją drogą był cholernie nie przyjemny i jak zrobi to jeszcze raz to mu osobiście przypierdolę.
-Dziękuję, doktorku.- i wypiłam jego kawę.

4 komentarze:

  1. świetny rozdział, fajnie by było, gdyby Zayn tam wbił *.* czekam na nexta weny i buziole ;**
    Pliss niech next będzie trochę dłuższy ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo..kochana ;)
    Ciesze sie że odwiesiłaś bloga ;)
    Czekam na nn i życze weny

    OdpowiedzUsuń