Oglądałam miasto przez szybę
autobusu. Na zewnątrz padał deszcz, było zimno, ponuro. Zupełnie jak ja
dzisiaj. Powinnam skakać z radości i nacieszyć się warunkowym zwolnieniem.
Jednak, gdy tylko o tym pomyślę robi mi się niedobrze. Czegoś mi brakuje, a
powrót do domu mi tego nie ułatwia.
-Nie rób nic
głupiego.
-Postaram się.
-Nie, Di. Obiecaj, że wrócisz, że nie dasz się zabić.
-Przesadzasz, ale okej. Obiecuję.
Naciągnęłam na głowę kaptur. Wyglądałam
żałośnie. Czarne rurki, które od połowy łydek były przykryte czarnymi,
solidnymi glanami, były nie wyprasowane. Pod za dużą bluzą ukrywała się zielona
koszula w kratę. Spojrzałam na niebo, deszcz nie zamierzał ustępować.
Pociągnęłam nosem i ruszyłam przed siebie.
Mijałam wiele budynków. Od bloków, przez domy jednorodzinne, bliźniaki, aż po
garaże i sklepy monopolowe. Zdecydowanie ta dzielnica nie była tą, gdzie
rodzice robili wycieczki ze swoimi dziećmi. Tu było zbyt… niebezpiecznie.
Stanęłam przed drewnianymi drzwiami i wzięłam do ręki złotą kołatkę.
Przekręciłam głowę w lewo i głośno wypuściłam powietrze.
W klubie było wystarczająco gorąco i podniecająco, by
wyjść z pierwszym lepszym gościem do drzwi z trójkątem i robić wszystko na co
masz ochotę. Mógłby to być seksowny barman, cudownie umięśniony DJ, albo nawet
jakiś ohydny spaślak. Gdy jesteś na haju nie zauważasz, gdzie, kiedy, z kim i
jak. Robisz to bo tego potrzebujesz. Tak było z długonogą blondynką, o
uwodzicielskim spojrzeniu. Wzięła do ręki pierwszą, lepszą tequilę i wypiła
całą jej zawartość do dna. Już dawno zapomniała o swojej przyjaciółce, która
wraz z chłopakiem wróciła do domu. Szła tam gdzie jej upity umysł ją kierował.
Spojrzała na szatyna o przepięknych bursztynowych oczach. Wskazała głową
pomieszczenie, w którym znajdowało się siedem kabin. Szybko ją dogonił i
przykleił do jej ust. Wymieniali pocałunki tylko dla zasady. To wcale nie to
było ich celem. Otworzył jedną z kabin i wepchnął tam naćpaną dziewczynę.
Spojrzała w jego oczy, po czym się przedstawiła:
-Jestem…
-Andy?- uśmiechnęłam się
delikatnie, by po chwili trwać w silnych ramionach Daniela. Chłopak jak zwykle
pachniał dymem nikotynowym. Po chwili puścił mnie i weszliśmy do środka.
Rzuciłam plecak w kąt, obok legowiska Barry’ego. Brązowooki zaczął rozpinać
moją bluzę, by po chwili zawiesić ją na drzwiach od kuchni. Zrzuciłam buty i
weszłam do kremowego salonu. Usiadłam na beżowej kanapie, a nogi umiejscowiłam na
szklanym blacie stołu.
-Trafiłam do wariatkowa.- mruknęłam cicho, ale nie dość by chłopak nie
dosłyszał. Wszedł do pomieszczenia trzymając litrową wódkę i dwa kieliszki do
wina.
-Obiło mi się o uszy, kochanie.- odpowiedział i usiadł obok, odwracając się
bardziej w moją stronę. Parsknęłam i zabrałam od niego butelkę. Trzasnęłam w
jej spód.
-Mama? Zayn?- w szklanych naczyniach pojawiła się, przeźroczysta ciecz. Wzięłam
oba do rąk z czego jedną podałam Danielowi.
-Justine.- świetnie. Teraz nawet panna dziwka wie, że trafiłam do świrolandu.
Coraz lepiej. Przytaknęłam i upiłam połowę kieliszka. – No proszę, nadal potrafisz wypić.
-Takich rzeczy, się nie zapomina.
-No dobra, po co przyszłaś?
-Po pierwsze musisz mnie przenocować, a po drugie mam odrosty. Proponujesz
coś?- zaczął się śmiać, gdzie ja jedynie uniosłam lewy kącik ust ku górze.
-Może naturalność?- kopnęłam go w udo, bardzo blisko krocza.
-Przeterminowane.
Uroki tego miasta to
zdecydowanie ciągły deszcz. Było chłodno i wcale się nie dziwię. Jaka atmosfera
mogłaby być na cmentarzu? Skręciłam w trzecią uliczkę w prawo, od głównego
wejścia. Następnie pierwsza w lewo. Teraz wystarczyło już tylko parę kroków.
Stanęłam przed granitowym nagrobkiem. Tak jak myślałam. Nikt tu nie
przychodził, a od mojej ostatniej wizyty trochę minęło.
-Przepraszam, że jestem dopiero teraz.- powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się.
Dziewczyna ze zdjęcia miała mocno wygięte usta. Uśmiech od ucha do ucha.
Zdecydowanie można było tak powiedzieć. Wyrwałam kilka chwastów rosnących spod
kamienia. – Kiedyś przyjdę i posprzątam u ciebie, księżniczko. Zabawne. Wiesz,
że teraz mnie tak nazywają? Tylko, nie tutaj. Nie u mnie. Trafiłam do
psychiatryka, ale stawiam, że widzisz wszystko z góry. Myślą, że
trafiłaś do piekła, ale ty byłaś za dobrą osobą na to, Evelyn. Nadal pamiętam słowa Umbrelli, wiesz?
When the sun shines, we'll shine together Kiedy słońce świeci, my świecimy razem
Told you I'll be here forever Powiedziałam Ci, że będę tu na zawsze
Said I'll always be a friend Powiedziałam, że zawsze będę twoim przyjacielem
Took an oath I'ma stick it out till the end Złożyłam przysięgę i wytrwam w niej do końca
Now that it's raining more than ever Teraz kiedy pada bardziej niż zwykle
Know that we'll still have each other Wiedz, że zawsze będziemy mieli siebie
Starłam z policzka samotną łzę i wypuściłam z płuc powietrze. Dosyć opłakiwania, najwyższy czas się ogarnąć. Miałam tyle rzeczy do zrobienia, a utknęłam na cmentarzu razem ze zmarłą przyjaciółką. Bardzo ciekawie. Skierowałam się do wyjścia, by następnie udać się do sklepu odzieżowego. Moja szafa bardzo lubi być karmiona co rusz nowymi ubraniami. A, że zostało mi trochę pieniędzy postanowiłam je wydać na ciuchy.
Wyjęłam z kieszeni telefon i szybko wyskrobałam sms'a.
"Ty, ja i spotkanie poza szpitalem. Jakoś się wyrwiesz, doktorku.
Czekam o 17 pod swoim domem.
Andy xx"